
Wstęp do szczepień: odporność zbiorowa a grypa
Powinieneś mi podziękować, Czytelniku.
A także pani Grażynce z niewydolnością serca, co ją doktory nastraszyły w szpitalu. Panu Stefanowi, który na medycynie się nie zna, jednak wie, że lekarz rodzinny się zna. Temu dziadowi, co go tak nie lubisz, a który z nudów zapycha kolejki u specjalistów. Powinieneś nam wszystkim podziękować, ponieważ to dzięki nam nie dopadła Cię grypa.
Pani Grażynka nie pracuje.
W wolnych chwilach, czyli przez cały czas, odkąd przeszła na emeryturę, tupta w parku od ławki do ławki. Jej ulubionym zajęciem jest przeganianie gołębi i zabawy z dziećmi sąsiadów. Niestety, z powodu niewydolności serca podczas zabawy w „chowanego” zawsze ukrywa się za tym samym drzewem i przegrywa. Przegrywa także, gdy szuka – do 10 liczy, jednak po drodze robi dwie przerwy. Dzieci mają dużo czasu, by się ukryć, ona nie ma siły, by je odszukać. Dzieci marzną, schowane w krzakach, za koszem na śmieci, ukryte w stercie liści i za winklem kiosku. Jest mokro i zimno, niektóre są zakatarzone. Chodzą do przedszkola, gdzie łatwo i infekcję, a tak się składa, że panuje grypa. Jedno dziecko już podłapało ją od kolegi z ławki i zaraz zarazi inne dzieci, które po zakończeniu gry biegną do pani Grażynki opowiedzieć jej, co ciekawego dziś robiły. Pani Grażynka pyta je potem, o co dziś zapytały wychowawcę i tak im mija kolejna godzinka. Gdy tatowie na rolkach pchający wózki z młodszym rodzeństwem dzieci wołają je i przymierzają się do powrotu do domu, wszystkie dzieci są zakażone grypą.
Pani Grażynka, człapiąc od ławki do ławki i ciężko oddychając po drodze, powolutku zmierza w stronę bloku dwie ulice od parku. Mieszkają tam jej wnuki: cztery urocze szkrabiki, z których najstarszy ma pięć latek. Najmłodsze ma wrodzony niedobór odporności. Jeszcze nie śpią, bo chociaż jest późno, muzyka z mieszkania obok nie pozwala im zasnąć.
Pan Stefan właśnie skończył kłaść kafelki.
Wyłączył radio. Poczuł się winny. Przedwczoraj zmitrężył pół dnia u mechanika. Cofając, nie zauważył kamienia mającego zniechęcić do parkowania przy wyjeździe z posesji między blokami, wygiął rurę wydechową i wgniótł karoserię. Do jutra musi skończył łazienkę, więc dziś siedział do późna. Wiedział, że przeszkadzał sąsiadom. Audycja o korkach na zakopiance w ogóle go nie interesowała, nie potrafił jednak pracować w ciszy. Bolało go w krzyżu, nie mógł się wyprostować, ale gorączki na szczęście nie miał. Strzeżonego Pan Bóg strzeże, więc na wszelki wypadek jutro przejdzie się do lekarza. W radiu w końcu mówili, że jest epidemia grypy.
Zamknął drzwi, zamówił windę, wrócił do drzwi, przekręcił zamek, wrócił do windy i czekał. Czwarte piętro. Piąte. Przymknął oczy. Kichnął. Pewnie od kurzu… ale zobaczymy, co jutro powie doktor. Na ósmym wysiadła, dysząc, starsza kobieta.
Przysiągłby, że miała na rękach rany od dziobów.
Musiało mu się przewidzieć. No nic. Wróci do żony, pielęgniarki pracującej w hospicjum, przytuli się, a jutro pójdzie do przychodni.
Oby znowu nie było tam tego starego dziada.
Był.
W przychodni mówiono o nim, że jest jak czarodziej: nigdy się nie spóźnia na otwarcie drzwi do gabinetu lekarza. Miał swoje stałe miejsce przy dyżurce kontuarze, z którego był dobry widok na to, co panie robiły w pokoju socjalnym. Było zajęte od świtu do zmierzchu. Siedział na nim w oczekiwaniu na wizytę, pozwalając się witać pozostałym pacjentom. Gdy nadchodziła jego kolej, zostawiał na swoim krześle kapelusz, wchodził do gabinetu i po godzinie wychodził, znowu zajmując swoje miejsce. Nie opuszczał go aż do zamknięcia przychodni. Od śmierci żony nudziło mu się w domu, od śmierci przyjaciela od szachów nudziło mu się na mieście, a od śmierci siostry nudziło mu się na wsi. Dlatego całe dnie spędzał w przychodni, gawędził z personelem, gawędził z pacjentami i pozwalał się witać tym, którzy przychodzili i żegnać tym, którzy wychodzili. Był zdrowy jak ryba i nic mu nigdy nie dolegało, jednak przychodził się leczyć z nudów. Nawet teraz, gdy wszyscy wokół kasłali i narzekali na ból stawów, on trzymał się świetnie.
Miętosił kapelusz i szykował się do wyjścia, gdy do rejestracji zbliżył się w umorusanych spodniach mężczyzna po czterdziestce. On tylko na chwilę, nie zdążył się zarejestrować, przyjść rano też nie zdążył, bo miał dużo pracy, a tak w ogóle to ciągle ma i tylko na szybko wyskoczył, bo dzisiaj musi skończyć.
Lekarz się zgodził. Wszedł do gabinetu, opuścił rękaw i wyszedł.
Stary dziad wyszedł za nim. Wracając do domu przez park, w którym starsza kobieta uczyła dzieci płoszyć gołębie, niby od niechcenia zostawił przy jej ławce bułkę, której nie zdążył zjeść w przychodni. Z chytrym uśmieszkiem, śmiejąc się pod nosem po gremlińsku, wrócił na ósme piętro bloku dwie ulice od parku.
Dziś znowu będzie puszczał głośną muzykę.
Historia ma szczęśliwe zakończenie.
Pani Grażynka zaszczepiła się na grypę, ponieważ takie dostała zalecenie lekarskie z uwagi na niewydolność serca. Dzięki temu nie stała się kolejnym ogniwem rozprzestrzeniania się grypy i nie przeniosła choroby na wnuki, w tym na wnuka mającego niedobór odporności. Jakiś czas później wnuk został prawidłowo zdiagnozowany. Żyje i ma się dobrze.
Ponieważ pani Grażynka była zaszczepiona, przepracowany pan Stefan nie zaraził się od niej i nie przeniósł choroby na żonę, a żona na swoich podopiecznych w hospicjum. Pan Stefan dostał dzięki temu szansę, by się zaszczepić. Ponieważ nie zachorował na grypę z przedszkola, skończył układać kafle na czas.
Stary dziad przesiadujący w przychodni zaszczepił się, ponieważ lekarz uznał, że siedząc w przychodni naraża się na grypę i zalecił szczepienie. Dzięki temu dziad nie złapał grypy i nie przenosił jej na kolejnych pacjentów, którzy przez cały dzień przewijali się przez przychodniane korytarze. Żył długo i szczęśliwie na swoim krześle.
Bohaterowie opowieści uratowali więcej niż jedno życie.
Biernie. Wystarczyło się zaszczepić. Nie przenieśli choroby dalej, ponieważ wirus grypy został zniszczony przez ich organizm, zanim zaraził kogoś więcej. Szczepionki bowiem gwarantują nie tylko odporność jednostki, ale przede wszystkim odporność zbiorową, która eliminuje groźną chorobę z naszego otoczenia. Dzięki temu, że się zaszczepili, nie zachorowali ci, którzy z różnych przyczyn zaszczepić się nie mogli lub nie zdążyli.
Szczepienie przerywa łańcuch zakażeń.
W przypadku wirusa grypy epidemia występują cyklicznie:
- Wybucha epidemia grypy.
- Wszyscy się szczepią.
- W kolejnym roku prawie wszyscy się szczepią. Występują pojedyncze przypadki zakażenia.
- W kolejnym roku dużo osób się szczepi. Grypa jest, ale jakby jej nie było.
- W kolejnym roku mało osób się szczepi, bo przecież grypy nie ma.
- Wybucha epidemia grypy.
I tak to się, Czytelniku, kręci. Grypy nie ma nie dlatego, że nie ma i wobec tego nie ma po co się szczepić. Grypy nie ma, ponieważ się szczepimy, czym chronimy siebie i tych, którzy się nie zaszczepili. Gdy zaszczepionych jest za mało, grypa wraca i zbiera żniwo.
Powinieneś nam podziękować, Czytelniku.
Pani Grażynce, panu Stefanowi i staremu dziadowi za to, że chociaż nie istnieją, nauczyli Cię, że szczepiąc i ratując w ten sposób przed chorobą siebie, ratujesz także innych.
Mi, ponieważ zaszczepiłem się na grypę. Gdy dopadnie mnie choroba, mój układ odpornościowy wyrżnie ją w pień zanim się rozwinie. Przerwę pętlę zakażenia, zanim do Ciebie dojdzie.
Przerwij i Ty.