Ten drugi pierwszy wpis

Ten drugi pierwszy wpis

Gdy zaczynałem pisać pierwszego bloga, w pierwszym tekście napisałem Czytelnikowi, że nie warto mnie czytać. Blog był brzydki, teksty znośne, ale o nie wiadomo czym, a oprócz jakiejś ogólnej idei, która zrodziła się w przerwie między jednym kolokwium a drugim, nie miałem sprecyzowanego pomysłu na jego rozwój oprócz tego, że kiedyś będzie najlepszym blogiem na świecie. Napisałem, że chociaż teraz nie warto mnie czytać i ja sam pewnie już dawno bym uciekł po przeczytaniu takiego wpisu, to jednak hej, to kiedyś będzie najlepszy blog na świecie.

Może i jeszcze nie warto go czytać, ale warto od czasu do czasu wpaść i zobaczyć, jak się nim staje?

Wtedy mi się nie udało. Miałem całą gamę powodów i wymówek, by nie odnieść sukcesu. Od błahych, jak brak czasu, po bardzo poważne, jak to, że na pewno mi się nie uda i że w ogóle bez szans, by osiągnąć coś w blogosferze, w której na 100 najpopularniejszych blogów dostrzegłem 3, które nie traktowały o przepisach kulinarnych. To było nie tak dawno temu, ale na szczęście dla mnie i dla Was wiele się od tego czasu w blogowym świecie zmieniło. Pojawił się lifestyle, sukcesy zaczęły święcić blogerki modowe, coraz częściej czytaliśmy o podróżach i o tym jak sprawić, by twoja ordynarna jajecznica, którą od małego robiłeś na kolację, zamieniła się za sprawą szczypty pieprzu, liścia bazylii i dwóch kawałków pomidora w dzieło sztuki – takie, że prędzej pójdziesz głodny spać, niż je zjesz. Blogosfera się zmieniła, ja – nie z nią, ale obok niej i dzięki temu dzisiaj siedzę i piszę ten drugi pierwszy wpis. Stara tematyka, a właściwie jej brak, odchodzi w niepamięć. Jej miejsce zajmuje coś ciekawszego, coś, do czego doszedłem w trakcie studiów, a co stanowi kwintesencję moich przemyśleń na temat współczesnej medycyny: że leczy powikłania.

Nie liczę, że przyjdziesz tu i już zaraz, wsiąkniesz, zrozumiesz to, co ja i zaczniesz myśleć, jak ja. Przecież mama zawsze mówiła, by nie ufać obcym.

Ale nie zwlekaj z tym zbyt długo. Wyjdzie Ci to na dobre.

Mój blogowy maraton się zaczyna. Jestem na starcie, zająłem swoją pozycję przed ekranem z gotową do pisania klawiaturą. Droga na początku jest wymagająca, ale nie emocjonująca. Ot, trochę dziurawej nawierzchni, deszczu i pękniętych kubków po wodzie mineralnej, rzuconych za siebie przez tych, którzy biegli nią przede mną. Przez białe, warstwowe chmury raz po raz przebija słońce, w oczy wieje wiatr, w krzakach nieopodal drą się ptaki, a czas leci dwa razy wolniej i złośliwie spowalnia progres. Do przebiegnięcia są bagna i torfowiska i najpewniej dopiero za kilka miesięcy wyjdę z nich na trakt. Tym traktem będę zmierzał daleko, za góry i lasy, tam, gdzie na horyzoncie majaczą łąki umajone. Nie pogniewam się, jeżeli przeczekasz etap trzęsawisk i wstąpisz do mnie w późniejszych, ciekawszych okolicznościach. Z drugiej strony, jeżeli zdecydujesz się być ze mną od samego początku i patrzeć, jak z amatora w butach do rąbania drewna staję się olimpijczykiem, uszy do góry – przecież nie wziąłbym cię na maraton, gdybym nie sądził, że sobie poradzisz.

To jak? Wpadniesz?

Share:

Leave A Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *