Medycyna jest mozolnym dziełem wielu

Medycyna jest mozolnym dziełem wielu

Półmrok. Przy gasnącym ognisku cicho rozmawia grupka ludzi. Wśród nich znajdują się osoby w każdym wieku. Najstarsi wyglądają jak szkielety, których liczbę lat i pochodzenie ciężko określić – i są nimi w istocie. Pomiędzy nimi rozsiedli się starcy z brodami do kolan, łysi i z pięknym uzębieniem, ubrani w chitony i przepasani chlamidami, spiętymi na ramieniu fibulami. Dalej na prawo widać mumie egipskie pamiętające budowniczych piramid i kapłanów mezopotamskich, siedzących w skupieniu z należną sobie czcią, obszytych i udekorowanych złotem. Za nimi gawędzą biesiadnicy coraz bardziej pokryci kurzem, a każdego kolejnego coraz trudniej nazwać człowiekiem we współczesnym znaczeniu tego słowa. Im dalej na prawo od łysych mistrzów patrzymy, tym bardziej przypominają małpy.

Na lewo od Hipokratesa jest mniej szkieletów, a więcej ciał, które nie zdążyły się rozłożyć. Ciągle jednak kości dominują wśród kolejnych gości grzejących się przy ogniu i stanowią podporę dla tych, którym brakuje sił, by siedzieć samemu. Pojawiają się ludzie przebrani w czarne szaty z dziobatymi maskami o wydrążonych oczach i twarzach bez wyrazu. Po nich nastają panowie w atłasowych cylindrach, surdutach, smokingach, frakach i garniturach; za nimi widać już pierwsze nieśmiałe fartuchy, na szyi których wiszą drewniane stetoskopy. Są i znajome twarze: tam Goldflam, tu Chełmoński, kolejne pokolenia lekarzy w sile wieku i ich młodszych kolegów, rezydentów, aż wreszcie przychodzi czas na studentów z latarkami, zegarkami, stetoskopami z membraną; w białych, gumowych butach, czasem w Crocsach, z rękawami do łokcia zaglądających w gardła, świecących sobie smartfonami. Najmłodsi docierają do człekokształtnych i koło się zamyka.

Wszyscy zebrani mają ten sam cel: utrzymać ogień. Motywacje są różne. Jednym jest zimno, innym ciemno, trzecim milej, gdy się pali, a jeszcze innym bezpieczniej. Połączyła ich idea utrzymania ognia, chociaż pobudki i wypracowany sposób na jego utrzymanie każdy ma inne. Do ogniska lecą różne rodzaje drewna, czasem bardziej, czasem mniej kopcące, mokre i suche, iglaste i liściaste, ktoś dmucha pod płonące polana, ktoś innych wachluje, osłania od silnego wiatru i deszczu. Ktoś się sparzy, ktoś ubrudzi, ktoś inny nie wróci z wyprawy po chrust albo wpadnie w popiół. Gdy płomień buchnie mocniej, przez zebranych przemyka pomruk zadowolenia. Każdy z nich wie, że utrzymanie ognia jest ważne, ale to jego buchnięcia sprawiają, że czują się dumni – i że ci, którzy mają inne zadanie niż pilnowanie ognia, czują dumę i wdzięczność, gdy z oddali poczują ciepło na własnej skórze.

Tysiące lat ewolucji sztuki lekarskiej i jej reprezentantów pracują i wspierają się w utrzymaniu ognia, jakim jest zdrowie. Opieramy się na dawnych osiągnięciach jak na kole, a najprostsze metody, jak praktykowana od czasów starożytnych medyków obserwacja, ciągle przynoszą najwięcej odkryć. Medycyna jest mozolnym dziełem wielu. I jest bardzo ułomnym dziełem.

Ale to najlepsze, co mamy.

Staramy się zamienić drewno na ogień. Bywa, że skradniemy większy płomień ze środka ogniska, by zapewnić mniejszy na gałęzi bliżej Ciebie. Ogień zmaleje, ale Tobie będzie cieplej. Czasem nie jesteś zadowolony, bo nie rozumiesz, że puszka leżąca w ogniu, chociaż nie pali się i nie dymi, nie jest zimna. Wtedy jesteś zły – w końcu bez sensu zabraniam Ci chwycić zimną puszkę leżącą w ogniu – ale na tym też polega praca lekarza, by powstrzymać Cię przed tym, co dla Ciebie złe, a czego za złe nie uważasz. Ciągle się zastanawiamy, jak Cię nie poparzyć, jak nie poparzyć siebie i jednocześnie jak rozpalić jak największy płomień i zużyć jak najmniej drewna, które może Cię okopcić lub wypaść z paleniska i uderzyć. Zdarzy się pewnie i szyszka, który wystrzeli z popiołu i poszybuje w stronę twojego czoła – wtedy stajemy się łapaczami szyszek.

Bywają takie płomienie, do których wystarczy dorzucić podpałkę i wyjaśnić Ci, w jaki sposób Ty sam masz od czasu do czasu dorzucać do paleniska. Tak, by Twój ogień palił się bez wykwalifikowanej pomocy i byś nie musiał ciągle przy nim stać. Bywają i takie, które muszą zgasnąć i nie ma już drewna, które można do nich wrzucić; takim dajemy najmniejsze patyki, które są jeszcze zdolne strawić i osłaniamy od wiatru i deszczu. Sprawiamy, że nie czują strachu walcząc o każdą iskrę i pozwalamy, by dopaliły się w spokoju i bez obaw. Każdy ogień ma swoje upodobania co do drewna, inny cel, dla którego się pali i inny najlepszy sposób, by palić się nie przestał. Medycyna to sztuka odkrywania tych sposobów i łączenia często sprzecznych potrzeb ognia z tym, co dla niego najlepsze. To trudne, bo medycyna jest ułomna.

Ale to najlepsze, co mamy.

Share:

Leave A Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *