
Ludzie żyjący kiedyś także byli chorzy i słabi
Często słyszymy opowieści o ludziach urodzonych w okresie międzywojennym i po wojnie, które mają wykazać słabość obecnej generacji. Im młodsza, tym gorsza, tym coraz bardziej chorowita i tym mniej pracowita. Okazją do snuciach takich historii jest to, co uważa za przejawy współczesnej słabości: statystyki otyłości wśród dzieci, średnia wydolność fizyczna nastolatka teraz i tego sprzed półwiecza czy chorowanie na choroby, których kiedyś nie było. Słyszymy, że kiedyś nastolatek mógł przebiec dwa razy dłuższy dystans, alergii nikt nie miał i nikt się ze sobą nie cackał, tylko pracował. Nikt nie mył rąk, a nie chorował; nie było BHP, a jakoś wszyscy wiedzieli, by nie wkładać rąk do włączonego miksera. Nie potrzebowano informacji, że przed złożeniem wózka dziecięcego, należy z niego wyjąc dziecko. Nie pito wrzącej kawy, a kobiety rodziły naturalnie – o cięciu cesarskim nie słyszał – a gdy już urodziły, tego samego dnia szły na pole.
To nie prawda, że ludzie żyjący kiedyś byli mocarni i niezniszczalni.
Ludzie byli słabi.
Po prostu nie żyli wystarczająco długo, by móc komuś o tym opowiedzieć.
Przeciętny Kowalski żyjący sto lat temu oddychał czystszym powietrzem niż to, którym oddychamy my i jadł nieprzetworzone jedzenie, bez dodatku konserwantów, których nazwa zaczyna się na „E”. Nie jadł dużo, więc nie był otyły, a ponieważ dostęp do towarów i usług był utrudniony, musiał więcej się ruszać, by zaspokoić swoje potrzeby. Korzystał głównie z naturalnych leków, ponieważ innych jeszcze nie było. Pijał wodę ze studni i zdarzało mu się wskakiwać na trzy zdrowaśki do pieca, gdy zdrowie mu szwankowało.
Mimo to, żył dwa razy krócej od dzisiejszego Kowalskiego.
Najczęściej umierał na choroby zakaźne, takie jak błonica czy krztusiec. Zabijało go zapalenie płuc, gdy wyszedł zimą na dwór i tężec, gdy zadrapał się, przechodząc przez płot – choroby, które leczymy 5 dni lub na które przyjmujemy jeden zastrzyk. W ciągu ostatniego wieku stopniowo zmieniała się charakterystyka chorób, na które chorowaliśmy. Mniej-więcej od lat 50′ ubiegłego stulecia, wraz z pojawianiem się kolejnych antybiotyków oraz szczepionek i wdrażaniem ich do lecznictwa, obserwuje się spadek zachorowalności oraz śmiertelności z powodu chorób zakaźnych. Jednocześnie, wraz z ich spadkiem, rosnąć zaczęła inna krzywa.
Krzywa obrazująca zachorowalność na choroby autoimmunologiczne i alergie.
Im mniej chorujemy i im czyściej żyjemy, tym mniej okazji nasz układ immunologiczny ma do nauczenia się, kto jest jego wrogiem. Dlatego zdarza się, że się pomyli i zacznie reagować na to, co jest dla nas niegroźne – wtedy mamy alergię – lub na nas samych – wtedy mamy choroby autoimmunologiczne.
Różnica między chorobą autoimmunologiczną, która trapi nas dzisiaj, a chorobą zakaźną, która trapiła nas kiedyś, jest znacząca. Choroba autoimmunologiczna może wyrządzić krzywdę na przestrzeni lat, gdy nie jest leczona prawidłowa. Choroby zakaźne panujące kiedyś działały gwałtowniej: dziesiątkowały całe wsie, co widać po krajach trzeciego świata, gdzie śmiertelność wśród dzieci do 5 roku życia sięga ponad 100 na 1000 urodzeń, przy średniej europejskiej poniżej 5.
Dzisiaj nie jesteśmy już silni, ponieważ nie musimy być.
Czy więc medycyna uczyniła nas słabymi?
Kiedyś zastanawiano się, skąd się wziął nasz współczesny narcyzm, który przejawiał się potrzebą uwiecznienia się na zdjęciu. 20 lat temu prosiliśmy przypadkowego przechodnia o zrobienie zdjęcia na tle zabytku, dziś – robimy selfi z dziubkiem. By odpowiedzieć sobie na to pytanie, cofnięto się o kilka stuleci – do XV wieku, kiedy zaczęły się pojawiać pierwsze autoportrety. Moda na malowanie samego siebie wzięła się znikąd. Ot, nagle była. To oznaczało, że przyczyną powstawania autoportretów nie była długotrwała i powolna zmiana w kulturze.
Coś musiało się stać nagle.
Co?
Lustro.
Zaczęliśmy się malować, ponieważ dowiedzieliśmy się, jak wyglądamy. Wcześniej nie byliśmy skromni, a teraz nie uderzyła nam woda sodowa do głowy – byliśmy tacy sami, ale mieliśmy mniej możliwości.
Wydaje nam się, że kiedyś żyli silni ludzie, ponieważ tylko tacy przeżywali wystarczająco długo, by dać świadectwo o swojej sile. Ci słabsi byli zbyt słabi, by przetrwać w świecie pozbawionym medycyny, jaką mamy dzisiaj. Gdyby żyjący 100 lat temu Kowalski miał wybór: być silnym i wytrwałym i wieść trudne życie, które szybko mogłoby się skończyć przy okazji drobnej infekcji lub być słabym, ale zdrowym i szczęśliwym człowiekiem dzisiaj, bez namyślania się wybrałby drugą opcję. Zrobiłby to, ponieważ nie był silny z wyboru, lecz z musu. Gdyby uszłoby mu to na sucho, byłby słaby, bo tamta siła nie była stylem życia.
Była warunkiem życia.