
Gdy mowa o zdrowiu, wszyscy patrzymy w przyszłość
Nie myślimy o teraźniejszości
To, co jest już teraz, nie zadowala nas. Widzimy powikłania, długą i często nieskuteczną terapię, koszta i czas spędzony w szpitalu. Widzimy je, ponieważ medycyna XX wieku poradziła sobie z tym, co zabijało ludzkość od zarania dziejów – z infekcjami. Tym samym jednak wystawiła nas na działanie chorób, do których wcześniej nie dożywaliśmy, gdy średnia wieku wynosiła 40 lat (a było to zaledwie 100 lat temu!): chorób cywilizacyjnych – głównie układu krążenia – i nowotworów. Nie możemy sobie z nimi poradzić tak dobrze, jak radzimy sobie z infekcjami, ponieważ są dla nas nowością. Remedium na nie przyjdzie: na choroby cywilizacyjne, gdy społeczeństwo uderzy się w piersi i przyzna, że tak, to my musimy się zmienić, bo choroby cywilizacyjne to powikłanie złego stylu życia, a swój styl życia każdy wybiera sam. Nowotwory zaś to współczesne infekcje: musimy poznać ich naturę i zrozumieć mechanizmy, które nimi rządzą, by móc w nie efektywnie uderzyć. Na chwilę obecną wiemy niewiele i dlatego walimy w nie wszystkim, co mamy: chemio-, radioterapią i chirurgią. Nowotwory, jak infekcje, pokona czas: czas, którego potrzeba na przeprowadzenie badań i opracowanie nowych sposób leczenia. Dlatego patrzymy w przyszłość.
Jak więc będziemy leczyć kiedyś?
Nie da się tego przewidzieć i obiecać. Rzeczywistość lubi weryfikować przyjęte założenia i często się okazuje, że po dopięciu wszystkiego na ostatni guzik plany niweczy coś, co było do tej pory nieznane – mechanizm naszego ciała, enzym czy efekt działania kilku leków. Tak było w przypadku leku rozszerzającego oskrzela na astmę, który teoretycznie działał fantastycznie. W trakcie testów klinicznych okazało się, że nie działa w ogóle. Dalsze badania wykryły znajdujący się w nabłonku oskrzeli enzym, który natychmiast rozkładał lek. Nie da się więc przewidzieć sposobu leczenia, ale da się powiedzieć, w jakim kierunku leczenie będzie szło – a będzie to kierunek przyczynowy.
Co to znaczy – przyczynowo?
To znaczy, że wyeliminujemy przyczynę choroby. Możemy leczyć przyczynowo lub objawowo – czyli objawy choroby. Leczenie objawowe nie leczy choroby, ale pozwala ograniczyć jej skutki i poprawić jakość życia pacjenta. Przykładem choroba autoimmunologiczna, jaką jest RZS: reumatoidalne zapalenie stawów. Nie wiemy, dlaczego komórki obronne atakują stawy – nie potrafimy leczyć choroby przyczynowo – ale wiemy, że stosując leki ograniczające powstawanie komórek obronnych możemy chorobę efektywnie kontrolować. Nieleczony RZS prowadzi do kalectwa, leczenie natomiast likwiduje ból, poprawia ruchomość stawów, zmniejsza opuchliznę i zapobiega rozwojowi choroby. Widzisz, Czytelniku, dzisiaj niewiele chorób leczymy przyczynowo. Powód jest prosty: nie znamy przyczyn. Leczymy tak na przykład infekcje bakteryjne: podając antybiotyk, niszczymy źródło choroby. Bez czynnika wywołującego zniknie gorączka, wrzody żołądka przestawią się odnawiać, minie kaszel i krwioplucie. Podamy leki, które wytłumiają objawy – żeby nie męczyć pacjenta – ale nie na stałe, a na chwilę.
Przyczyną nowotworów są mutacje w genach, zatem leczeniem przyczynowym będzie naprawa DNA. Choć ciągle pracujemy nad tym, żeby miotacz ognia, jakim są dzisiejsze sposoby leczenia nowotworów, uderzał precyzyjniej i jak najmniej szkodził zdrowym tkankom, to właśnie terapia przywracająca komórkom zdrowe DNA jest przyszłością. Melodią przyszłości, by być precyzyjnym: minie jeszcze wiele lat, zanim tego typu leczenie zostanie opracowane na poziomie teoretycznym i jeszcze więcej, zanim zostanie wprowadzone. No dobrze, przyczyna, przyczyną – ale poznanie przyczyny, dla której np. odejmiemy kończynę nie sprawi, że będziemy w stanie stworzyć nową. Prawda?
Prawda. Hodowla narządów to trudna sprawa. Żeby sobie uzmysłowić, jak trudna, musisz to sobie wyobrazić, Czytelniku.
Masz przed sobą książkę.
Bardzo grubą książkę: strony nie są ponumerowane, ale na oko książka liczy sobie ich przynajmniej tysiąc. Są zapisane drobnym maczkiem. Na grzbiecie i okładce znajduje się jedyne słowo, jakie znasz i rozumiesz: wątroba. Nie ma jednego autora: są nim wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do zrozumienia powstawania tego narządu. Ich imiona i nazwiska są dostarczane przez wydawnictwo w formie osobnej pozycji, inaczej książka o wątrobie byłaby zbyt gruba i nieporęczna.
Otwierasz książkę o wątrobie na pierwszej stronie. Twoim oczom ukazuje się ściana tekstu. Każda litera to substancja. Każde słowo to zbiór substancji, które muszą oddziaływać na komórkę w danej chwili. Liczba liter w słowie to stężenie substancji, a ich kolejność to kolejność, w jakiej muszą się pojawiać w roztworze, w którym pływa komórka. Gdy słowo się kończy, musi się pojawić kolejne – i tak aż do końca zdania, które stanowi dla komórki instrukcję: zrób ze sobą to i to, a nie rób tego i tego. Zdanie po zdaniu, rozdział po rozdziale, aż do końca książki: musisz czytać. Musisz przeczytać całą książkę.
Nie znasz języka, jakim książka została zapisana; obce są ci także alfabet i znaki interpunkcyjne. Nie możesz się pomylić w czytaniu: każda pomyłka to inna instrukcja dla komórki, z której chcesz zrobić wątrobę. Z tymi wszystkimi problemami można sobie poradzić: alfabetu się nauczyć, a czytanie zlecić komputerowi. Problem jest inny.
Książki jeszcze nie ma.
Jest dostępna w przedsprzedaży. Wydawnictwo planuje wprowadzić ją na rynek za 100 lat. Choć chętnych jest wielu i daliby każde pieniądze, książki nie ma i nie ma możliwości, by w najbliższym czasie się pojawiła. Nie może, bo autorzy jej nie skończyli i potrzebują wieku, by zbadać, co która litera oznacza i jak pisać z nich słowa i składać je w zdania.
Kiedyś takie książki będą na wszystkie lub prawie wszystkie choroby i problemy medyczne, z jakimi dzisiaj się borykamy. Za 100 lat ludzie będą się dziwić, że umieraliśmy na postępującą degenerację układu nerwowego tak jak my dziwimy się dziś, że kiedyś śmiertelne żniwo zbierała infekcja po zadrapaniu.
Medycyna dziś idzie w dwóch kierunkach.
Tam, gdzie się da, leczymy przyczynowo. Tam, gdzie się nie da – objawowo. Medyczny świat wkłada dużo serca w poszerzanie swoich horyzontów i angażuje więcej i więcej środków w pisanie książki, która zadebiutuje za 100 lat. Można odnieść wrażenie, że to marnotrawstwo: że lepiej przeznaczyć pieniądze i możliwości na coś bardziej realnego.
Cóż, Czytelniku. Kiedyś ktoś wyśnił przeszczepianie narządów.
My możemy wyśnić ich tworzenie.