
Dlaczego lekarz siedzi z nosem w telefonie?
Ze zrozumiałego powodu oczekuje się od lekarza, że będzie wiedział wszystko. Ze zrozumiałego, ponieważ to logiczne, że specjalista powinien znać się na swojej dziedzinie. Nie ma znaczenia, czy to mechanik, piekarz czy nauczyciel, bycie profesjonalistą oznacza, że wiemy wszystko i rozumiemy wszystko. Prawda?
No właśnie nieprawda.
Bycie specjalistą nie oznacza, że staliśmy się alfą i omegą w danej kategorii wiedzy. Bycie specjalistą oznacza przede wszystkim trzy rzeczy; są to cechy uniwersalne, które można odnieść do każdego zawodu:
- Umiejętność zajęcia się najczęstszymi przypadkami „w locie”.
- Odnajdowanie się w wiedzy, czyli jej dogłębne zrozumienie (bardzo ważna kwestia) oraz łańcuch: umiejętność wyszukiwania, oceny i wdrożenia w życie potrzebnych informacji.
- Doszkalanie się.
Specyfika zawodu lekarza zakłada, że najistotniejszy jest punkt pierwszy. Przekonanie o tym, że lekarz wie wszystko, bierze się m. in. z tego, że lekarze faktycznie dużo wiedzą: chorób jest przecież mnóstwo. Nie ma czasu na to, by przy każdym pacjencie otwierać książkę i szperać; to jeden z powodów, dla których studia są tak wymagające.
Jednak ktoś, kto otworzy podręcznik do chorób wewnętrznych, po przewertowaniu kilku rozdziałów paradoksalnie mógłby się zacząć zastanawiać: czy naprawdę występują tak często? Opis jednej choroby: zdarza się raz u jednej osoby na 100 000; inna wystąpi u jednego na milion, a jeszcze inna u jednej osoby na 50 000. Brzmi to mało i rzadko; gdy jednak przemnożyć wiele rzadkich chorób przez populację średniej wielkości miasta liczącego kilkaset tysięcy mieszkańców to okaże się, że mamy tych chorych na kilka szpitali.
Punkt trzeci to coś, co załatwia się w domu i na konferencjach naukowych.
Porozmawiajmy zatem, Czytelniku, o punkcie drugim.
Studia medyczne opierają się w dużej mierze na powtórce materiału. To, co było na trzecim roku na patofizjologii, pojawi się, w trochę innej postaci, na czwartym roku na chorobach wewnętrznych. Zazębień, powrotów do już omówionych kwestii i rozwijania tego, co było wcześniej, jest całe mnóstwo. Takie przechodzenie od szczegóły do ogółu, od patrzenia na problem pod różnymi kątami, np. farmakologicznym czy genetycznym, pozwala nie tylko na uzupełnienie wiedzy o nowinki, które zdążyły wyjść na światło dzienne. Taki model edukacji pozwala uzyskać całościowy obraz funkcjonowania organizmu ludzkiego i go zrozumieć. To właśnie dogłębne zrozumienie, a nie tylko znajomość, pozwala ustosunkować się do nowych leków i terapii. Dzięki niemu także potrafimy zdobyć i wykorzystać wiedzę z innych dziedzin medycznych. Dlatego to super, że lekarz zagląda do telefonu/książek wtedy, gdy spotyka się z czymś niespecyficznym, z innej specjalizacji lub też z czymś rzadkim: między innymi do tego był szkolony i na tym także polega jego praca!
Czytelniku, pamiętaj, że przyznanie się przed sobą do niewiedzy to dla wielu duży problem, a co dopiero przed klientem-usługobiorcą, czyli pacjentem. Taka jest nasza natura, że lubimy sprawiać wrażenie wszystkowiedzących i niechętnie przyznajemy się, że trochę nam wiedzy jednak brakuje. Ciesz się, gdy Twój lekarz coś sprawdza: robi to dla Ciebie.
Co jednak wtedy, gdy „przychodzi baba do lekarza rodzinnego z bólem gardła, a lekarz nurkuje w telefonie?” Nikt tej babie z kawału nie odpowie sprytnie, że to dla jej dobra. Przecież ona sama wie, co jej dolega: no boli ją, no. Wzięłaby to, co zawsze, ale nie ma, właściwie tylko po receptę przyszła, a lekarz zamiast wystawić, to w telefonie siedzi.
Pytaniem pierwszym, które już zadała sobie baba, jest:
Po co siedzi w telefonie?
To pytanie jest poprawne. Niepoprawna jest odpowiedź, która babie przyszła do głowy: bo jest gupi. Z tą odpowiedzią to tak niefortunnie wyszło, bo ona faktycznie przyszła babie do głowy – a przyszła, bo baba zamiast się naprawdę zastanowić, wpuściła do siebie pierwszą lepszą odpowiedź, którą podsunęły jej emocje. Gdyby się zastanowiła, mogłaby dojść do innego wniosku – tym razem poprawnego:
Ponieważ ma powód.
To naprawdę wystarczy na początek. Pacjent nie musi wiedzieć, jaki powód. Ba, nie musi się w ogóle zastanawiać nad tym, po co lekarz siedzi w telefonie. Skoro jednak zaczął, taka puenta jest dla niego lepsza niż to, że lekarz głupek. Dlaczego? Ponieważ odcina go od negatywnych emocji, które podążają za przeświadczeniem, że ktoś, kto udziela nam świadczenia, jest niekompetentny.
Załóżmy, że pacjent jest ciekawy. Intryguje go, dlaczego coś tak banalnego, po 6 latach studiów, po stażu, po specjalizacji i w ogóle, może nastręczać problemów. I wtedy go trafia, że odpowiedź na pytanie:
Dlaczego na coś banalnego poświęca się wiele czasu?
Jest oczywista:
Nie poświęca się.
To oznacza, że gdyby lekarz sądził, że to „zwykłe” zapalenie gardła, już dawno zrobiłby swoje, a pacjent wyszedłby z gabinetu.
W tym momencie myślenie pacjenta całkowicie się zmienia. Dzięki skorygowaniu jednej odpowiedzi i postawieniu następnego, logicznego pytania, przeszliśmy od etapu „co ten lekarz sobie myśli” do „dobrze, że dba o moje dobro” – czyli do tego samego wniosku, co wtedy, gdy lekarz mierzy się z czymś trudnym i spoza jego „działki”!
Na zakończenie dygresja, Czytelniku. Powód, dla którego pierwszą myślą baby jest to, że lekarz jest idiotą, a nie to, że jest istotna przyczyna dla takiego a nie innego postępowania, jest Ci znany: to społeczne przekonanie, że lekarz jest durniem, obibokiem i głupkiem. To negatywne podejście się utarło, jednak w rzeczywistości tak nie jest. Tak po prostu, Czytelniku: progi na studia są zaporowe, same studia to niekończący się strumień pracy; wieńczy je egzamin z całej medycyny, jaką poznajesz przez 6 lat. Potem są jeszcze lata specjalizacji, zakończone kolejnym egzaminem.
Dureń, obibok i głupek nie da rady się przez to wszystko „prześlizgnąć”, bo powierzchnia jest chropowata, z rozsypanym szkłem i buchającymi płomieniami.
I ustawiona pod górkę.